Zdrada może być odbiciem nieuświadomionej potrzeby, rozczarowania życiem lub zwykłej ciekawości
Krajobraz po zdradzie przypomina krajobraz po bitwie – zgliszcza i ruiny. Dlatego ważnym pytaniem jest czy mówić partnerowi o zdradzie i jak można uratować związek
Agnieszka Szeżyńska – coachka intymności, Coaching Intymności, Instytut Pozytywnej Seksualności
Po co ludzie się zdrdzają, skoro potem cierpią?
Często zakłada się, że zdrada jest jakimś odbiciem braku satysfakcji z aktualnej relacji. To się oczywiście zdarza, natomiast bardzo dużo przypadków zdrad, jak wynika z moich obserwacji, ma mniej wspólnego z aktualną relacją niż mogłoby się wydawać.
Zdrada – wewnętrzna potrzeba
Ludzie zdradzają z najróżniejszych powodów, które bardzo często są związane z wewnętrznym życiem osoby zdradzającej bardziej niż z relacją, w której są. Ta relacja jest zazwyczaj stała, stabilna, a oni obiecywali, że będą w niej monogamiczni . Zdrada przydarza się na przykład wtedy, kiedy osoba odkrywa coś nowego o sobie albo chciałaby odkryć coś nowego o sobie. Odnosi wówczas wrażenie, że jej życie mogłoby potoczyć się na ileś różnych innych sposobów i ma potrzebę sprawdzenia co by było, gdyby jej życie wyglądało trochę inaczej niż wygląda. To jest proces, który często ma związek ze zmianami w życiu, z nabieraniem doświadczenia i wiedzy o sobie. W rezultacie tego procesu zaczynamy poddawać różne rzeczy w wątpliwość.
Zdrada – życie alternatywne
Zdrada seksualna czy zdrada miłosna jest czasem jednym ze sposobów sprawdzenia jakby to było być kimś innym. W takim kontekście nie ma to zbyt wiele wspólnego z osobą, którą pozostawiliśmy za sobą czy którą zdradziliśmy, która jest z nami w naszej stabilności, w tożsamości, którą już znamy. O tym bardzo dużo pisze terapeutka Perel Esther. Duża część jej pracy poświęcona jest właśnie rozpracowywaniu najróżniejszych powodów, dla których ludzie zdradzają. I okazuje się, że wiele tych powodów wynika z jakichś zmian wewnętrznych osoby, a niekoniecznie z jakiegoś rodzaju braku satysfakcji z tego co się dzieje w parze.

Zdrada – przyznać się czy iść w zaparte?
Czy mówić czy nie mówić partnerowi o zdradzie? To jest pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi. Nie ma tu jednej ścieżki, która byłaby właściwa dla wszystkich. Fundamentalnym pytaniem jest, co chcemy osiągnąć mówiąc tej drugiej osobie, że ją zdradziliśmy? Czy jest to sposób na początek odbudowywania zaufania? Czy jest to sposób na powrót stabilności? Czy jest to sposób na poszukiwanie rozgrzeszenia albo na przerzucenie części własnego poczucia winy na drugą osobę?
Rachunek sumienia – dlaczego zdradziłem?
Jeżeli nasze własne pobudki, z których decydujemy się przyznać się do zdrady, są związane z potrzebą zrzucenia z siebie ciężaru i przerzucenia części tego ciężaru na drugą osobę, to nie jest to fundament do odbudowy zaufania. Rozważając czy chcę się przyznać do czegoś, czego nie powinnam była robić w tej relacji, postawmy sobie pytanie: dla kogo ja to robię? Czy chcę to zrobić głównie dla siebie, żeby poczuć się lepiej, żeby kawałek tego żalu oddać drugiej osobie? Czy chcę to zrobić po to, aby teraz między nami w tej mojej relacji było lepiej, żeby ją naprawić, żeby budować zaufanie.
Krajobraz po zdradzie – jak budować?
Odbudowywanie zaufania po zdradzie, to proces, który warto zacząć po tym, jak wybrzmią już emocje. Najpierw prawdopodobnie nastąpi taki czas, który nie będzie konstruktywnie prowadził do odbudowywania zaufania – nie będzie jeszcze między nami rozmów co dalej. Obydwojgu potrzebna jest chwila na to, żeby się wyzłościć, wysmucić i w pewnym sensie opłakać to, co się w naszej relacji zadziało. Najpierw musimy pozwolić emocjom wybrzmieć, robimy przestrzeń na to, żeby obydwie osoby mogły przeżyć te emocje, które pojawiają się w związku z zaistniałą sytuacją.
Zaufanie – czy mamy drugą szansę?
Odbudowywanie zaufania, to jest proces, który warto zacząć od pytania: Czy chcemy ponownie ze sobą być i jeżeli tak, to jak? Czy chcemy tworzyć ze sobą nowy związek?
Ja bardzo polecam nowe otwarcie po zdradzie. Nie próbujemy kontynuować tej relacji, którą mieliśmy, tylko próbujemy zbudować nową relację, która będzie brała pod uwagę wszystkie wspólne doświadczenia. Pytanie więc brzmi: czy chcemy być ze sobą na nowo? czy chcemy tworzyć nowy związek znowu ze sobą, tak jak poprzednio, ale nowy związek? Jeśli obie strony udzielą odpowiedzi twierdzącej, to z takim świeżym podejściem można kłaść fundament zaufania, czyli rozmawiać o tym czego po sobie oczekujemy, jaki rodzaj związku chcemy tworzyć i jakie będą panować w nim zasady.
W polskiej kulturze przyjęło się kierować wartościami płynącymi z chrześcijaństwa, a także z kultury antycznej łacińskiej, jak i greckiej. Natomiast na problem poliamorii chciałbym spojrzeć oczami człowieka Wschodu, zakorzenionego w nieco innym systemie wartości niż chrześcijaństwo. Można w tym miejscu dodać, że należałoby zdjąć z siebie filtry, które stały się częścią naszej osobowości, a które zaciemniają w nas to co jest autentycznym obrazem. Gdy spojrzymy na literaturę amerykańską, to w niewłaściwych proporcjach spojrzymy na poliamorię jako na moralne zło trójkątów i wielokątów miłosnych, a więc jak na Sodomę i Gomorę liberalnych czasów nam współczesnych. Może więc warto odwrócić proporcje, by na problem poliamorii spojrzeć z religijnego punktu widzenia.
W świecie chrześcijańskim istnieje przekonanie, z którego wnioskujemy, że wielu ludziom bardzo zależy na tym, by nikt nie czerpał z życia radości, by nikt się nie śmiał, gdyż życie ich zdaniem jest grzechem, jest karą. Jak możesz cieszyć się życiem, jeżeli ciągle wmawia się człowiekowi, że jego życie jest karą i że ów człowiek cierpi za złe uczynki. Życie człowieka jest więc w takim kontekście więzieniem, do którego zostałeś wtrącony aby cierpieć? Odpowiedź jest tylko jedna: życie nie jest karą, gdyż jest dla nas nagrodą, dokładniej tę kwestię tłumaczy nam poliamoria.
Poliamoria istniała zawsze w ramach tantry. Tantra nigdy nie była jednolita; była uważana za rytuał, a także związana była z jogą. Tantra była też uważana za ten ruch, który wszedł jakby z zewnątrz do buddyzmu i hinduizmu w VI w. n.e.
Tak więc rozpocznijmy od stanu badań nad zagadnieniem poliamorii w ramach systemu tantry, czyli personifikowanej energii utożsamiającej się z kosmosem przez doskonalenie samego siebie, w czym pomaga nam medytacja, czyli mantra. W ustroju socjalistycznym w polskich warunkach poliamoria była traktowana z przymrużeniem oka, gdyż mówiła ona o genach żeńskich i męskich współpracujących ze sobą w ludzkim ciele. Była ona w ustroju socjalistycznym wartością marginalną, występującą tylko w nielicznych ośrodkach i do tego bardzo prześladowana przez ówczesną władzę widzącą omawianą przez nas problematykę w kategorii chrześcijańskiej niemoralności. Poliamoria w środowiskach kościelnych widziana była zawsze na ziemiach polskich jako twór kulturowy daleki od katolickiego społecznego nauczania. Pamiętać należy, że poliamoria istniejąca w ramach tantry to przecież droga mojego osobistego rozwoju, w której miłość jest najważniejsza. Dlaczego jest to moja osobista droga? Odpowiedź będzie bardzo prosta. Z chrześcijańskiego punktu widzenia poliamoria kojarzyć się może z poczuciem wstydu w obecności innej osoby, z dodaniem, że przecież takich rzeczy po prostu nie wypada czynić. Także chrześcijaństwo zauważyło, że człowiek jest na tej ziemi tylko wędrowcem z wielkim potencjałem jeszcze do odkrycia. Człowiek jest więc istotą wartościową, który poprzez medytację poznał drogę, po której chce iść. Znając cel drogi, nigdy z tej drogi człowiek nie zejdzie, gdyż nie jest on utracjuszem rzuconym we Wszechświecie przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo gdzie i po co. Poliamoria naucza człowieka, że ludzkie ciało jest święte – tak mówił także św. Paweł w kontekście świątyni, w której przebywać ma Boży duch. Ta prawda znana także była w naukach religijnych Dalekiego Wschodu. Choć ludzka miłość była w różnych kulturach sakralizowana, utożsamiana od celibatu do miłości wspólnotowej komuny, to we wszystkich tych przypadkach tylko poprzez miłość ów człowiek mógł zrozumieć potrzebę pielęgnacji własnego ciała, także w sferze cielesności jako nie czegoś chwilowego, tylko tego rozciągniętego w czasie przez całe życie. Czy wręcz sakralną pielęgnację własnego ciała można utożsamiać z gender i transseksualizmem w kontekście ludzkiej miłości? Pamiętać należy, że kobiecość i męskość od dawien dawna były uważane za święte, gdyż były symbolem płodności matki, czyli Natury. Dopiero współcześnie w świecie liberalnym poruszano problematykę geneder, gdy w dawniejszym okresie czasu ów problem gender miał pejoratywne znaczenie i był praktycznie odrzucany społecznie. Człowiek jest istotą energetyczną w całości istnienia. Dla wielu istnieje dobro tylko w umyśle i sercu, gdy w żołądku i cielesności istnieje zło, co wypływa przecież z chrześcijaństwa. W takim sensie umysł i serce należałoby pielęgnować, by to co w żołądku i seksualności zwalczać jako symbol ludzkiej grzeszności – to jest podstawowe nieporozumienie, gdyż przecież energia życiowa istnieje w całym ciele i nie da się z ludzkiego ciała wyrzucić chociażby seksu, który przecież istnieje i będzie istnieć dalej. Seksualność, a więc miłość, jest naszą największą siłą, gdyż dzięki niej wszystko istnieje we Wszechświecie. Nie można mówić tylko o dobru istniejącym w człowieku, zapominając o tym, co jest jego całością w kontekście jego dobra.Tak więc obecnie na wielu stronach internetowych istnieją opracowania na temat poliamorii, widzianej jako moralne zło, utożsamianej jako pewne novum rodem z ziemi amerykańskiej. Czy jednak nasz obraz współczesnej poliamorii, opisywany m. in. w internetowej Wikipedii nie jest czasami wypaczony, zupełnie inny od tego, co nauczyć nas może mądrość przybyła ze Wschodu. Gdy spojrzymy na poliamorię z punktu widzenia religijnego, otrzymamy obraz duchowego bogactwa, który daleki jest od tego, co mogło by nas oddalać od pojęcia dobra.
Należałoby w tym miejscu poruszyć jeszcze jeden problem. Każdy człowiek posiada swoje przeciwieństwo (swój cień), czyli odrzuconą wersję samego siebie. Przeciwny biegun (cień) istnieje po drugiej stronie lustra. Są to jakże często ludzkie koszmary, czyli świat zablokowanych energii. Własnego cienia nigdy nie uciszymy. Po dokonaniu ignorancji własnego cienia, moja psychika jest „zbawiona”. Ideał mieszka w człowieku i mierzy się z potencjałem cienia – prawda tożsamości i powołania na zasadzie lustrzanych odbić. Ograniczona świadomość dzieli na jasne i ciemne, na dobro i zło, na ego i alter. Dualizm powinien stać się jednością bez zakotwiczenia się tylko w jednym biegunie, gdyż wtedy zawsze tworzymy cień i wtedy będziemy podzieleni.
Tak więc możemy postawić pytanie: poliamoria – miłość, czy zdrada? – oto jest odwieczne pytanie człowieka, zaczerpnięte z nauki, której początki sięgają Dalekiego Wschodu Indii i Chin, a więc pewnego połączenia kultury hinduskiej i buddyjskiej. W takim kontekście można zapytać się dalej o otwarcie się człowieka na świat, czy zamknięcie? Trudno to wszystko pojąć, gdy nie zagłębimy się w to co jest sensem naszego życia chociażby poprzez medytację, czyli wgłębienie się w samego siebie. Gdy jednak weźmiemy się za głębsze znaczenie naszego istnienia, to zrozumiemy, że żyjemy nie tylko na tej Ziemi, ale także we Wszechświecie, który jest naszym domem, ale także jest naszym dobrem. Zacznijmy od Ziemi – naszej doczesnej matki, która dała nam ciało, zdrowo nas żywi, by ostatecznie przyjąć nasze śmiertelne ciało powtórnie do siebie. Ta właśnie Ziemia jest dla nas tą wspaniałą energią, wręcz naszymi energetycznymi korzeniami, dzięki której nasze ciało funkcjonuje w odpowiednim ładzie i składzie. Nasza cielesność to poczucie bycia z sobą w zgodzie z Naturą bez przywiązania do konkretnego miejsca. Jest jednak pewien dodatek – jest nim Wszechświat, którego jesteśmy centrum nie jako egocentryk mający wszystko w nieposzanowaniu, lecz jako ten, który ma być naładowany dobrem i otwartością dla innego człowieka. Poliamoria zakorzeniona od dawien dawna w człowieku, widziana więc będzie jako szacunek dla siebie i innych, szczerość, dawanie innym bezinteresownie, nie czekając na żadną zapłatę. Poliamoria nie musi więc być tutaj utożsamiana tylko z seksem, choć ten seks wpisany jest także w nasze ziemskie życie. Pamiętać należy, że moje życie, a więc tym kim jestem składa się z rozumu, serca, żołądka i tego co cielesne. Tak więc rozumem rozeznaje co jest dla mnie dobre, a co jest złe. Sercem kocham człowieka szczerze, prawdziwie i bez jakiegokolwiek zafałszowania. Moje ciało musi być odżywiane w zgodzie z moją matką Naturą, gdyż także żołądek decyduje o właściwej równowadze energetycznej w ciele, gdzie wszystko jest jednością. Kochać człowieka można długo, a nie tylko na chwilę, dając temu innemu tylko ochłapy szczęścia poprzez komplementy. W poliamorii to ja decyduję kim jestem, jak i to co chcę z tą moją wolnością zrobić, nawet wtedy, gdybym pogubił się w swoich decyzjach. Jakże często zdarzało się w życiu, że głos tych innych był dla nas nieadekwatny, gdyż zakłócał w nas to co było moim pragnieniem. Dlatego powinna istnieć wdzięczność do samych siebie za to co nam się w życiu udało. To wszystko będzie w nas promieniować by znaleźć tych, którzy będą z nami rozmawiać na tych samych rejestrach, którzy zrozumieją nasze troski i kłopoty z zachowaniem tylko dla siebie tego co jest bardzo ważne dla tego innego. Małżeństwo i autentyczna przyjaźń będą miały tutaj swoje poliamoryczne uzasadnienie, nawet wtedy gdy będzie nam brakować tej siły życiowej podczas naszej regeneracji. Poliamoria widziana tylko w kontekście samego seksu jest w takim przypadku zbytnim uproszczeniem szerszego kontekstu sprawy.
W tym miejscu należałoby zaznaczyć, że istnieją cztery zależne od siebie żywioły, które są esencją świata. Jest to moc tworzenia i destrukcji. Wymieńmy tutaj: ziemia, powietrze, ogień i woda. Tym piątym jest duch, który wszystko jednoczy i równoważy. Energia ciała jest symbolem ziemi; powietrze utożsamia intelekt, wyobraźnię; ogień to witalność; woda to uczucie, emocje, podświadomość istniejące w człowieku.
Miłość w życiu człowieka jest najważniejsza. Także chrześcijaństwo zauważyło problem miłości we właściwym kontekście. Miłość to ogień, który może być dla człowieka poczuciem ciepła i bezpieczeństwa, ale ten ogień może nas także sparzyć i duchowo wypalić. Wszystko zależy od naszych intencji. Tak więc mogę się zapytać: co ja sobą reprezentuję: jaką mam wizję, czyli ogólnie przyjętą misję, a więc intencję, którą chcę przekazać innym, gdyż to jest moje przesłanie. W kontaktach międzyludzkich najważniejsze jest ustawienie odpowiedniej komunikacji. Mogę odbierać czyjeś emocje, na przykład podłączam się pod czyjeś smutki, albo radości. Tak więc intencja jest komunikacją płynącą ode mnie na spotkaniu z innym człowiekiem: co chcę komuś dać, a co chcę otrzymać (przyjąć dla siebie), przy sczytaniu informacji z otoczenia. Pamiętać należy o pewnej granicy, której w kontaktach międzyludzkich człowiek nie powinien przekraczać (każdy ma prawo do swojej wolności i do swoich przekonań).
Na koniec jeszcze jedno. Mędrcy, którzy szli ze Wschodu, by odwiedzić Jezusa, szli wpatrując się w gwiazdę, która była dla nich przewodniczką. Może właśnie ten przepiękny przykład mądrości ludzi Wschodu będzie także i dla nas jakimś przykładem, by spojrzeć w nowym świetle na pojęcie miłości, którą w Liście do Koryntian opisał św. Paweł. Niech więc pojęcie poliamorii będzie dla nas jakimś wyzwaniem w nowe czasy, by być po prostu dla siebie i innych choć trochę lepszy, dając światu najlepszą wersję siebie będąc krok do przodu przed innymi.
Tak więc miłość, przez wielu różnie rozumiana, może być zdradliwa jak piękna uwodzicielska kobieta. To potwierdza fakt, że warto było zająć się tematem miłości, ludzkiej zdrady, a także poliamorii w ramach tantry.